czwartek, 27 sierpnia 2015

Luna i dinozaury

Cześć :-)

  Dziś chciałabym Wam przedstawić kogoś bardzo dla mnie ważnego. Mianowicie mojego kota :-) W zasadzie kotkę, bo to dziewczynka. Ma na imię Luna i jest niemal całym moim światem. Luna pojawiła się w moim życiu w przedziwnych okolicznościach. Serio, nadal nie umiem tego wytłumaczyć...więc może opowiem. Chodzi o to, że Luna nie jest moim pierwszym kotem. Tym pierwszym, który skradł mi serce był niejaki jegomość Lelek. Opiekowałam się nim od małego. Przeżył ze mną 8 wspaniałych lat. Kiedy trafił pod moje skrzydła, mieszkałam jeszcze z rodzicami. To był wyjątkowy kot. Nie taki, który chodzi własnymi ścieżkami i ma nas w zadku. Lelek był niezwykle mądry i kochany. Wystarczyło do niego szepnąć i odpowiadał miauczeniem. Zupełnie jakby mówił. Miał też silny charakter. Wychował się z psem Pako, którego zupełnie sobie podporządkował. Po śmierci Pako przyszedł drugi kot - Sylwek, potem kolejny pies - Demon. Lelek niezmiennie dominował nad wszystkimi. Niestety, był chorowity. Po jakimś czasie nauczyłam się jak radzić sobie z jego chorobą farmakologicznie, bez konieczności wizyty u weterynarza. Lelek bowiem źle znosił wychodzenie z domu, a stres potęgował chorobę...
Dla mnie nadszedł czas usamodzielnienia się, wyprowadzki. Niestety Lelek nie mógł pójść ze mną. Nie dlatego, że nie chciałam. Dlatego, że zmiana miejsca zamieszkania, jakakolwiek zmiana w jego życiu powodowałaby kolejne stresy. Ponoć koty bardzo przyzwyczajają się do miejsca, nie można było ryzykować. Poza tym został w domu, w którym wszyscy go kochali. Nie wyprowadziłam się na koniec świata, często odwiedzałam dom rodzinny. Mama kontrolowała chorobę Lelka i w razie konieczności interweniowałam z całym pakietem medykamentów. Do czasu...
Ostatni atak choroby był utajony. Jakiekolwiek objawy stały się widoczne, kiedy było już naprawdę źle i kot wymagał operacji. Nie przeżył, zasnął na zawsze. Do tej pory pamiętam, jak zostawiałam go na stole operacyjnym. Przecież już spał, narkoza już działała. Kiedy wychodziłam zawołał mnie. Odwróciłam się, patrzył na mnie. Jakby mówił "proszę, nie zostawiaj mnie". Wyszłam zapłakana. Wróciłam po niego po kilku godzinach. Okazało się że jego stan był tak zły, że to cud że jeszcze żyje. Lekarz operował grubo po godzinach, kot nie mógł zostać w lecznicy, musiał wybudzić się w domu. 14 maja 2011 roku, dokładnie o godzinie 20:30 wydał ostatnie tchnienie. To był koniec. Płakałam, płakała moja mama, płakał mój tata, nawet brat przybiegł z pracy i płakał... To była prawdziwa żałoba. Odszedł nasz ukochany członek rodziny...
Kilka dni po tym tragicznym wydarzeniu, stało się coś niesamowitego. Razem z KN wynajmowaliśmy małe mieszkanie w spokojnej okolicy. Nigdy nie widzieliśmy tam błąkających się zwierząt, bezdomnych kotów czy psów. Dlatego przeogromne było nasze zdziwienie, kiedy tuż przed klatką schodową zaczepiła nas sąsiadka. "Przepraszam, czy nie uciekł wam kotek"? "Wolne żarty" pomyślałam. "Czy nie widać, że jestem w żałobie"? Serio, wyglądałam jak kartofel, popuchnięta od kilkudniowego płaczu. KN spokojnie odparł "My nie mamy kota". Na co pani uparcie drąży temat, że w piwnicy siedzi kot i myśleli, że nasz. Poszliśmy tam, kota nie zastaliśmy.
Kiedy już wdrapaliśmy się na swoje piętro, zamarłam. Na wycieraczce pod naszymi drzwiami siedział kot. Nie taki zwykły kot... to była prawie że kopia Lelka! Siedział tam i czekał. Z bezsilności usiadłam na schodach. Sprawczyni całego zamieszania od razu wpakowała mi się na kolana jak do siebie i...zasnęła. Co innego mogliśmy zrobić? Nawet KN, który nie wierzy w nic czego nie da się poprzeć naukowo, logicznie wytłumaczyć, powiedział "Dlaczego tutaj, dlaczego teraz, dlaczego akurat taki..."
Od tamtej pory Luna jest prawdziwą księżniczką w naszym domu. Jest może troszkę zadziorna i złośliwa (baba w końcu...) jednak tak samo mądra i rozmowna jak mój Lelek.
Czyżby dowód na to, że koty mają 9 żyć?




Z innej beczki: Niedawno przeniosłam się do niezwykłego świata, pełnego zieleni i absolutnie pięknych zwierząt - Jurassic World. Troszkę obawiałam się tego filmu. Głównie tego, że stracę czas na kolejny kaszaniasty twór, który nawet efektami nie zdoła mnie porwać. Jak bardzo się myliłam :-)
I tak mi się przypomniało, że w Międzyzdrojach też można dinozaura zobaczyć :-)




A ten tutaj należy już do mojej prywatnej kolekcji :-)



Do zobaczenia wkrótce :-)
croak :-*

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz